Radość życia, czyli instytutowy wypad majówkowy
- pontipol1910
- 6 maj
- 3 minut(y) czytania
„Bo wszyscy Polacy, to jedna rodzina” - głosi popularna przyśpiewka, dlatego księża-studenci z Instytutu nie mogli być gorsi od rodaków przebywających w kraju i w dniach 3-4 maja ruszyli na wycieczkę do San Marino i Orvieto.
Cała operacja rozpoczęła się 3 maja bladym świtem. Po godzinie piątej czternastu księży-studentów, Ksiądz Rektor, Ojciec Duchowny oraz brat Sławek podniosło się z łóżek, by punktualnie wyruszyć do celu. Ostatnie przygotowania, toaleta, poranne pacierze w kaplicy, lekkie śniadanie przygotowane przez niezawodną panią Bożenę i o godzinie 6.30 ruszyliśmy w kierunku Piazza del Popolo, gdzie nieopodal czekał na nas autokar z Maurizio, lokalnym mistrzem kierownicy.
Po przywitaniu i zapakowaniu się do pojazdu obraliśmy kurs na San Marino, najstarszą republikę na świecie, obecnie piąte najmniejsze państwo świata. Podróż rozpoczęliśmy od uroczystej celebracji Jutrzni połączonej z Godziną Czytań (bez „pauzy medytacyjnej”). Około godziny dziewiątej zatrzymaliśmy się na cappuccino (tudzież spremutę) i cornetto. Już na pierwszym postoju mogliśmy zachwycać się przepięknymi widokami, rozpościerającymi się wokół. Kilka minut po dwunastej dojechaliśmy do San Marino, gdzie skorzystaliśmy z kolejki linowej, żeby dostać się na Stare Miasto. W głównym kościele miasta, pod wezwaniem świętego Maryna, założyciela Republiki, odprawiliśmy pod przewodnictwem Księdza Rektora uroczystą Mszę Świętą o Maryi, Królowej Polski. W kazaniu ksiądz Adam przypomniał o wielkim zobowiązaniu, jakie mamy będąc Polakami na obczyźnie – dawać dobre świadectwo o Bogu i Polsce, żeby można było powiedzieć o nas, jak o Maryi: „Tyś wielką chlubą naszego narodu”.
Po nakarmieniu się Słowem Bożym, Ciałem i Krwią Pańską przyszła pora na trzeciomajowy obiad. Posiłek nie tylko, że nas nie zawiódł, ale przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania: wędliny i sery jako przystawki, lasagna i ręcznie robiony makaron jako pierwsze danie, różne rodzaje mięs i zapiekane ziemniaczki jako drugie danie, domowe amaro i lokalny serniczek jako deser nasyciły nas oraz pozytywnie nastroiły na dalszą część dnia. Pani Sara, wykwalifikowana przewodniczka poprowadziła nas przez najważniejsze punkty San Marino, opowiadając o trzech wieżach, przybyciu świętych Maryna i Leona na te tereny w czwartym wieku po Chrystusie, dzisiejszym ustroju republiki i haśle „Libertas” obecnym na biało-niebieskiej fladze. W kluczowych miejscach pani Sara zapraszała nas do zrobienia grupowych zdjęć, z których to zaproszeń zazwyczaj korzystaliśmy. San Marino jest tak małe, że półtorej godziny w zupełności wystarczyło, żeby je zwiedzić – dzięki temu można było skorzystać z czasu wolnego: jedni skorzystali z ofert urokliwych kawiarenek, inni wypisali pocztówkę do przyjaciół w Polsce, jeszcze inni adorowali Najświętszy Sakrament w półmroku kościoła pod wezwaniem świętego Franciszka. Po dziewiętnastej wszyscy jak jeden mąż stawili się na nocleg. Wspólna kolacja pozwoliła podsumować dzień, a w skromnie urządzonych pokojach można było dać umęczonym ciałom odpocząć.
4 maja najgorliwsi rozpoczęli poranną medytacją, podziwiając wschód słońca na tarasie. Śniadanie, wyjątkowo obfite jak na włoskie standardy (nie tylko kawa i cornetto, ale też jajka, jogurty, sery, wędliny, owoce…) przebiegło sprawnie, co pozwoliło nam o siódmej pożegnać San Marino i skierować się w kierunku Orvieto. Nasz kierowca, Maurizio, chciał oszczędzić nam nudnej podróży autostradą, dlatego pojechaliśmy na ciekawsze drogi, górskie serpentyny, dzięki czemu mogliśmy podziwiać wspaniałe widoki. Wskutek tego manewru nie zdążyliśmy na Mszę Świętą do katedry w Orvieto na 11.30, ale jak mówi przysłowie – nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dzięki wybitnym zdolnościom organizacyjnym naszego seniora, ks. Bartka, zmodyfikowaliśmy nasz plan i pierwszym punktem programu w Orvieto uczyniliśmy zwiedzanie studni świętego Patryka. Szczerze mówiąc, to ja takiej studni jeszcze nie widziałem – normalnie szok! Majstersztyk urbanistyczny i architektoniczny. Wysiłek związany ze zwiedzaniem studni został zrekompensowany aperitifem obok. Z zaostrzonymi apetytami poszliśmy na obiad, gdzie upolowaliśmy dzika – lokalny przysmak. Wspaniały był ten dzik, dzięki czemu energicznie poszliśmy po skończonym posiłku na plac przed katedrą w Orvieto, której widok zapiera dech w piersiach. Nasza przewodniczka, pani Graziella, wspominała, że jesteśmy szczęśliwcami, ponieważ możemy fasadę kościoła oglądać w pełnej krasie (bez rusztowań, które w przeszłości często utrudniały pielgrzymom i turystom w cieszeniu oka tą perłą sztuki sakralnej). Katedra zapewniła nam nie tylko doznania estetyczne, ale również duchowe – mieliśmy możliwość modlitwy przy korporale, niemym świadku cudu eucharystycznego z Bolseny. Spacer po Orvieto zakończyliśmy w podziemnych tunelach zrobionych przez Etrusków, gdzie później także hodowano gołębie. Ostatnim akordem naszej wizyty były lody zafundowane przez Ojca Duchownego. Końcowa podróż do Rzymu przebiegła spokojnie i o godzinie dwudziestej w kaplicy naszego Instytutu odprawiliśmy Mszę Świętą, koronując nasz wyjazd w najlepszy możliwy sposób. Ojciec Duchowny w homilii stwierdził, że choć nie zawsze w życiu jest wszystko po naszej myśli, to Boża Opatrzność wytycza nowe ścieżki, które prowadzą do celu. Kolacja po Mszy smakowała wyjątkowo – mogliśmy się przekonać, że jakich byśmy smakołyków nie jedli na zewnątrz, to w domu zjemy najzdrowiej i najsmaczniej.
Bądźmy szczerzy – majówka 2025 do San Marino i Orvieto okazała się Wielkim Sukcesem. Wyjazd był dowodem na to, że życie jest piękne, Pan Bóg jest dobry, a my możemy wrócić do swoich zadań pokrzepieni i zregenerowani.
Autor wpisu: Ks. Franciszek Urmański